Artur Lewczuk Artur Lewczuk
743
BLOG

Ścieżki prawdy

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Polityka Obserwuj notkę 10

Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie nie potwierdził, że na taśmie z czarnej skrzynki, znalezionej na miejscu katastrofy tupolewa, którym leciała polska delegacja na uroczystość rocznicową związaną ze zbrodnią katyńską, jest zapisany głos gen. Andrzeja Błasika. Wydawać się mogło, że ustalenie to spowoduje, że bryła kłamstwa lepiona od pierwszego dnia katastrofy teraz zadrży i rozpadnie się, ale nie – wygląda na to, że nie zadrżała i że nie pojawiły się na niej choćby drobne pęknięcia. Toczy się ją dalej, aby narastała i zmiatała wszystko, co stoi na jej drodze.
Jerzy Miller nie zmienia nadal swojego zdania, że Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego, której przewodniczył od 28 kwietnia 2010 r., właściwie wywiązała się ze swoich obowiązków. Nie widzi powodu, dla którego należałoby wznowić jej prace. KBWLLP jest powoływana jednorazowo przez ministra obrony narodowej po zaistnieniu „poważnego incydentu w lotnictwie państwowym, obejmującym statki powietrzne używane w służbie wojskowej, celnej i policyjnej”. Jej celem jest ustalenie okoliczności i przyczyn „zdarzenia lotniczego” i sformułowanie wniosków, które mają służyć zapobieżeniu wypadkom lotniczym w przyszłości. Komisja Jerzego Millera takie okoliczności i przyczyny katastrofy smoleńskiej ustaliła. Na mocy Rozporządzenia Ministra Obrony Narodowej z dnia 27 kwietnia 2010 roku przedstawiła premierowi Donaldowi Tuskowi do zatwierdzenia protokół z jej działania. Sporządzony przez komisję dokument zgodnie z prawnym zapisem  został włączany do materiału dowodowego gromadzonego przez prokuraturę prowadzącą dochodzenie w sprawie katastrofy smoleńskiej i ma być jednym z dokumentów, który prokuratura musi uwzględnić w swoich ustaleniach.
Zdaniem Jerzego Millera krakowska ekspertyza nie burzy raportu jego komisji, a jedynie ją uzupełnia. W wywiadzie udzielonym 19 stycznia dla "Gazety Wyborczej" na wypowiedź dziennikarki sugerującej, że słowa przypisane gen. Andrzejowi Błasikowi to słowa gen. Tadeusza Buka, Jerzy Miller odpowiedział: „Myśmy wyczuwali, że nam brakuje jeszcze jednej osoby. Wynikało to z kontekstu różnych słów, które były odczytane dla nas przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne. Ale nie wiedzieliśmy, o kogo chodzi, nie mieliśmy żadnej szansy tego uzupełnić. Brakowało tego imienia. Ale teraz zaczynamy rozumieć i inne fragmenty rozmów, które CLK pokazało. I dlatego mówię, że krakowska ekspertyza jest bardzo potrzebna.”
Ot i mamy uzupełnienie: tą „brakującą jedną osobą” może rzeczywiście nie jest gen. Błasik, może to inny generał naciskał na załogę samolotu. Może pomyliliśmy się co do wagi udziału gen. Andrzeja Błasika w katastrofie, ale to przecież nie zmienia istoty zdarzeń. Co za różnica Błasik czy Buk? Ważne, że naciski były.
Badania KBWLLP, której przewodniczył Jerzy Miller, mogą być wznowione za zgodą Prezesa Rady Ministrów, jeżeli wyjdą na jaw nowe okoliczności, dowody istotne dla „sprawy” lub okaże się, że dowody istniejące w dniu wydania orzeczenia związanego z pracą komisji nie były jemu znane. Okazuje się, że nie tylko w przekonaniu Jerzego Millera, ale i premiera Donalda Tuska ustalenia Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie nie uzasadniają podjęcia przez KBWLLP na nowo badań związanych z katastrofą smoleńską. Nie ujawniają ani nowych okoliczności, ani nie dostarczają nowych dowodów. Czy rzeczywiście tak jest? Czego tak naprawdę dowiodła ekspertyza krakowskiego IES-u? Dowiodła, że przynajmniej jedno zdarzenie, które komisja Jerzego Millera przedstawiała jako fakt, nie miało miejsca.  Jest to fakt,  na którym oparto ustalenie jednej z przyczyn, które miały doprowadzić do smoleńskiej tragedii. Wyniki prac Instytutu Ekspertyz Sądowych dowodzą, że KBWLLP, której przewodził Jerzy Miller, swoje ustalenia opierała na niewłaściwej metodzie badań, a skoro tak, to być może inne jej ustalenia są błędne. Być może metoda, którą się posłużono, prowadzi na manowce i w innych kwestiach dotyczących katastrofy. Czyż nie jest to wystarczający powód, by wznowić pracę komisji?  W każdym bądź razie jest to wystarczający powód, żeby w dochodzeniu do prawdy o katastrofie smoleńskiej zacząć słuchać tych, którzy mają inne zdanie niż członkowie komisji Jerzego Millera czy komisji Tatiany Anodiny.
 Wątpię jednak, że tak może się stać. Raczej nie mam złudzeń, że głos takich osób, jak  Antoni Macierewicz, którzy są zaangażowani w rozwikłanie „smoleńskiej tajemnicy”, będzie wysłuchany – i to nie tylko przez osoby, które z racji swoich obowiązków są zaangażowane w prowadzenie „śledztwa smoleńskiego”. Takiej zdolności nie ma dość spora część naszego społeczeństwa. Ludzie ci, zasłuchani w jedną opowieść o katastrofie, zamknęli się w kręgu swoich przypuszczeń i nie są w stanie z niego się wyrwać. Wszystkich, którzy w związku z katastrofą mają odwagę zadawać pytania, traktują jako osoby „chcące grać Smoleńskiem”. Dlaczego tak się dzieje? Skąd to „zasłuchanie”? Skąd to oczarowanie części Polaków „profesjonalizmem działań władz rosyjskich” w dążeniu do wyjaśnienia przyczyn rozbicia się TU-154M?
Kiedy o tym wszystkim myślę, przypominam sobie książkę Aleksandra Kononowa „Opowiadania o Leninie”. Jest w niej historia młodego czerwonoarmisty, który przybył z Saratowa do Moskwy, żeby oznajmić ludowemu komisarzowi oświaty, że jego i jego towarzyszy uczą latać byli oficerowie carscy. W przekonaniu młodzieńca oficerom tym nie można było ufać. Dlatego, jak powiedział, on i inni uczniowie pilnują samolotów, na których latają,  żeby ich nauczyciele nie uciekli nimi do wroga. Ta konieczność nieustannego czuwania wydała się mu nie do zniesienia, bo sprawiała, że „nauka była nic nie warta”. Stąd jego przyjazd do Moskwy i prośba, żeby zaradzić niebezpieczeństwu. Lenin dowiedziawszy się, jaka sytuacja panuje na lotnisku w Saratowie, kazał mianować nowego komendanta-bolszewika. Odtąd właściwie i z powodzeniem zaczęto uczyć na lotnisku młodych ludzi sztuki pilotażu. Niezlekceważenie przez Lenina słów młodzieńca, nauczyło podobno potem wielu przyszłych lotników- czerwonoarmistów tego, że w życiu należy kierować się zasadą: „to, coś zaczął – doprowadź do końca”.
 W książce Kononowa jest też opowiadanie o ścięciu wielkiego drzewa, które rosło w parku. Kiedy Lenin zobaczył je spiłowane, leżące na trawie, bardzo tym się przejął. Nie mógł przeboleć widoku odrąbanego toporem wierzchołka drzewa i jego gałęzi. Pokazał tym samym, jak bardzo wrażliwym jest człowiekiem, jak boli go zniszczone piękno. Kazał wszcząć dochodzenie w sprawie ścięcia drzewa i surowo ukarać sprawcę. Upór Lenina doprowadził do tego, że sprawca został wykryty.
W „Opowiadaniach o Leninie” poruszająca jest także historia o tym, jak to Lenin nauczył jeździć na łyżwach dzieci mieszkające we wsi Szuszenskoje położonej na Syberii nad rzeką Szusz. Po latach, pewnej zimy do Szuszenskoje, do rodziny przyjechał mężczyzna, który w niej wyrósł i był jednym z tych maluchów, których Lenin uczył ślizgać się na lodzie. Mężczyzna, kiedy odpoczął po długiej podróży, wziął łyżwy i poszedł ze swoim synem na ślizgawkę na zamarźniętą rzekę. Ojciec i syn zaczęli się ścigać. Za każdym razem ojciec wygrywał. Syn nie mógł zrozumieć, dlaczego, mimo że jest w sile wieku, a jego ojciec jest już stary, to ciągle z ojcem przegrywa. Kiedy spytał go, dlaczego tak się dzieje, ten odpowiedział: „Nie zwyciężysz mnie! Mnie przecież sam Lenin uczył się ślizgać.”
Już na samym początku robiono wiele, aby przyczynę katastrofy wyjaśniali „swoi”, a nie „obcy”, bo tym lepiej nie ufać. Przedstawiono jedną prawdziwą przyczynę rozbicia się TU-154M i konsekwentnie starano się ją udowodnić, a jeśli jakieś fakty jej przeczyły, tym gorzej było dla faktów. Zadbano o to, żeby wszyscy widzieli, jak wielkim współczuciem obdarzają nas władze rosyjskie. A potem rozpoczęło się przedstawienie służące idealizacji „strony rosyjskiej” – stąd zapewnienia o rzetelności, szczegółowości, precyzji jej „prac badawczych”, o jej heroicznym zaangażowaniu w akcję ratunkową, nadawanie odznaczeń jej przedstawicielom. A jednocześnie budowano mury obronne – przepraszano za „niestosowne wypowiedzi” tych, którzy nie chcieli przyjąć obowiązującej wykładni mówienia o katastrofie, histerycznie reagowano, na jakiekolwiek zastrzeżenia co do postępowania rosyjskich organów państwowych w związku z katastrofą. Sposobem stawiania tych murów była próba dokonania swoistej operacji na pamięci narodu, próba wywołania amnezji smoleńskiej – podważano dokonania prezydenta Lecha Kaczyńskiego, oburzano się z powodu pochowania pary prezydenckiej na Wawelu, usunięto krzyż spod Pałacu Prezydenckiego, nieustanne wywoływano niechęć  do mówienia o tym, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem. Sytuacja stała się absurdalna – bo z jednej strony nawoływano do uszanowania żałoby, do niemówienia o dramacie smoleńskim, a z drugiej strony ciągle go przywoływano w kontekście rzekomego upolityczniania smoleńskiej katastrofy przez opozycję i różnych „ustaleń”, które pochodziły z „dobrze poinformowanych źródeł”, a które, jak się potem okazywało, nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Szum informacyjny, jaki tym sposobem tworzono, prowadził do wywołania w społeczeństwie poczucia chaosu, zgiełku, dezorientacji, co rodziło u wielu ludzi naturalny odruch wycofywania się z myślenia o katastrofie TU-154M,  niechęć powracania do niej.   
To, co dzieje się wokół tragedii smoleńskiej, rodzi we mnie też skojarzenia z manipulacjami, jakich dopuszcza się Gerwazy, przedstawiając Hrabiemu historię Jacka Soplicy. Gerwazy przemilcza pewne fakty – nikomu nie powiedział, że Horeszko przebaczył Jackowi. Kłamie, np. twierdząc, że Jackowi podano czarną polewkę. Niewłaściwie przedstawia intencje Jacka, sugerując, że Jacek chciał ożenić się z Ewą, bo wbił się w pychę; a przecież kochał córkę Stolnika i był przez nią kochany. Jednostronnie ukazuje wydarzenia – mówi o swoim panu nie jako o kimś, kto miał na uwadze głównie własne dobro, ale jako o wielkim patriocie. Jedne informacje przedstawia skrótowo, inne rozbudowuje - długo i ze szczegółami opisuje przebieg walki o zamek, pragnąc w ten sposób podkreślić męstwo Horeszki i swoje. Wybiela siebie, chcąc, by myślano o nim jako o strażniku wielkich wartości. Wiele metod, którymi posługuje się Gerwazy, zastosowano w przypadku „smoleńskiej narracji” w prasie, w telewizji. Ogromna szkoda, że ci, którzy to robią, nie pamiętają, do czego doprowadziła „polityka Gerwazego”.
Czy poznanie prawdy o katastrofie smoleńskiej w kontekście tego, jak była wyjaśniana przez komisję Jerzego Millera czy komisję Tatiany Anodiny, jest możliwe?    Kiedy po raz pierwszy zadałem sobie to pytanie, poczułem się jak ktoś, kto idzie drogą, która w pewnym momencie urywa się na skraju przepaści – a mostu nad przepaścią nie ma. I wtedy pojawiło się wspomnienie…wspomnienie filmu Andrieja Tarkowskiego „Ofiarowanie”. Na początku filmu ojciec, Aleksander, mówi swojemu synowi o sensie sadzenia drzewa, przedstawia historię mnicha Pamve. Pewnego razu ów mnich posadził w górach jałowe drzewo i powiedział swemu młodemu uczniowi, Jannowi Kołowowi, aby podlewał je każdego dnia, dotąd aż drzewo wróci do życia. I tak, dzień w dzień, każdego ranka, Joann nabierał pełne wiadro wody i wychodził. Wspinał się na górę i podlewał usychające drzewo, a kiedy zapadała ciemność, wracał do monasteru. Po trzech latach, kiedy wspiął się na górę po raz kolejny, zobaczył drzewo – całe pokryte kwieciem.
 

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka