Artur Lewczuk Artur Lewczuk
1768
BLOG

Król Edyp

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Polityka Obserwuj notkę 0

Gdy staję przed lustrem naszych powszednich dni, przychodzi mi na myśl, że to, co w nim widzę, przypomina wydarzenia przedstawione w dramacie Sofoklesa, rozgrywające się przed pałacem króla Teb – Edypa. W tym, co owo lustro odbija, objawia się wciąż powtarzana na przestrzeni wieków historia zepsucia władzy, jej błądzenia. 

Tebański lud zgromadzony u stóp schodów prowadzących ku władzy w niepokoju swoim żali się, że miasto „złego zalały odmęty”, że gród Kadma pustoszy zaraza, ale Edyp jako władca, zapatrzony w swoją doskonałość, zdaje się nie dostrzegać tego niepokoju, nie słyszy żalu. Siedzi na swoim tronie w samozachwycie jako pogromca Sfinksa, gotowy jedynie przyjmować przybywające z różnych stron poselstwa, niosące mu akty podziwu. Edyp zaczyna działać dopiero wtedy, kiedy głos ludu zamienia się w groźny krzyk rozpaczy znamionujący możliwość buntu. Ze swojej tronowej mównicy ogłasza wówczas cynicznie, że jest „nazbyt świadomy celu próśb” ludu i że „najgorsza nędza w niego godzi”, bo o ile lud „jedynie własne brzemię męczy”, to jego dusza nie tylko za siebie, ale i za innych cierpi. Wie, jak dużo rządzący mogą osiągnąć, wzbudzając wśród obywateli współczucie z powodu „ogromu trudu, wyrzeczeń”, jakie rzekomo muszą ponosić, „aby państwo było bezpieczne i sprawiedliwe” – i z tej wiedzy, kiedy tylko nadarza się okazja, Edyp ochoczo korzysta. Obiecuje ludowi wiele, ale tak naprawdę jest jedynie sprzedawcą pragnień za cenę  społecznego posłuszeństwa, spokoju, za cenę  kiczowatej miłości – kiczowatej, bo opartej na stworzonym przez władzę schemacie jej przeżywania (zapalmy lampki na grobach najeźdźców) – służącej jedynie uzasadnieniu napiętnowania jakiegokolwiek sprzeciwu wobec występków władzy. 

Edyp robi wiele, by Tebańczycy widzieli w nim  szlachetnego wybawiciela i jedynego obrońcę, wsłuchującego się w prośby ludu, gotowego swoją mądrością wspierać rozwój państwa. Prawda jest jednak taka, że nieszczęścia, które spadły na Teby, spadły z powodu przerostu jego poczucia własnej wartości, z jego chęci bycia ponad innymi. Cechy charakteru Edypa doprowadziły do tego, że kiedy opuścił swoich przybranych rodziców – Polybosa i Meropę – wdał się w czasie podróży w tragicznie zakończoną sprzeczkę o to, kto ma pierwszeństwo przejazdu rydwanem przez  most – on czy „starzec”, który stanął mu niespodzianie na drodze. W przypływie niepohamowanej nienawiści do tego, który ośmielił się mu nie ustąpić, dopuścił się haniebnego czynu.  Czyn ów spowodował, że niebo poruszyło się i że wkrótce po tym, jak Edyp objął w Tebach władzę, bogowie zesłali na miasto „zarazę”. 

Edyp przy każdej okazji głosi, jak miła mu jest prawda, jak wielkie ma dla niego znaczenie dobro obywateli i że jest gotów w swoim zapale rządzenia poświęcić się im całkowicie. Gdy jednak prawda o tym, za czyją sprawą Teby dotknęło nieszczęście, powoli wychodzi na jaw, gdy Edyp dowiaduje się, że ma w nim swój udział, prawdy nie przyjmuje. Staje na czele „dochodzenia” służącego poznaniu prawdy o „zarazie”, ale nie zakłada, że odkryta wiedza może w jakimkolwiek stopniu jego dotyczyć, dlatego z oburzeniem przyjmuje słowa wróżbity Tyrezjasza wskazującego na niego jako winowajcę, sprawcę tebańskich nieszczęść. Nazywa go „synem nocy”. Tacy jak Tyrezjasz są mu potrzebni tylko po to, by umacniać jego władzę, by byli heroldami głoszącymi opowieści o jego cnotach. Edyp w zachowaniu wróżbity nie dostrzega danej mu szansy odejścia z Teb z godnością. Nie dostrzega tej szansy, bo jest człowiekiem, który stosuje dwie miary etyczne – od innych wymaga maksymalizmu etycznego, sam zadawala się etycznym minimalizmem. 

Tak samo jak wróżbitę traktuje Kreona, przybywającego od wyroczni delfickiej z okrutną dla Edypa wiadomością. Jego też zasypuje złymi słowami – tylko dlatego, że Kreon miał odwagę nie skłamać i nie przypochlebiać się władcy za wszelką cenę. Edyp o tych dwóch mężach zaczyna myśleć jako o ludziach, którzy chcą pozbawić go władzy. Przypisuje im jak najgorsze intencje. Węszy spisek skierowany przeciwko niemu, widząc w Tyrezjaszu i Kreonie prowodyrów destrukcji, chaosu, przemocy. Nie chce wysłuchać argumentów Kreona świadczących, że ten postępuje uczciwie. Z góry zakłada, że są bezczelne i głupie, że nie warto się do nich odnosić, bo odsłaniają jego ułomność. Kreon, posądzony przez króla Teb o niecne zamiary, mówi: „dla dowodu zapytaj się w Delfach,//Czy w całej prawdzie oddałem głos boga”, ale Edypowi ani to w głowie.

Za prawdę uznaje tylko to, co jemu służy, co nie wydobywa jego słabości, jego win. Urąga temu, kto ma odwagę obnażania jego błędów. Jego interesuje władza dla samej władzy, nie pojmuje jej jako narzędzia, które pozwala urzeczywistniać wielkie projekty rozwoju państwa, dlatego tych projektów nie tworzy. To człowiek bezrozumnego uporu, który nie chce przyznać się do wyboru złej drogi i  nie chce zejść z niej. Jego postępowanie prowadzi do tego, że zasadą życia w państwie staje się formuła „szpetność upiększa, piękność szpeci”. Edyp ostatecznie zapomina, że państwo nie jest jego własnością, że nie może w dowolny sposób określać zasad funkcjonowania państwa bez porozumienia z ludem. 

Sofokles, wystawiając Edypa na światło dzienne, mówi o tym, co  prowadzi człowieka do zbłądzenia. Przewinienie króla Teb („hamartia”) wynika z właściwości jego myślenia („dianoia”) oraz  jego charakteru („ethos”). Składają się na nie też pycha („hybris”), nadmiar pomyślności, czyli złudne przekonanie, że jest wybrańcem bogów („koros”) i  zaślepienie („ate”). Zdaniem Sofoklesa ktoś taki jak król Teb swoim postępowaniem przywołuje nieuchronnie przeznaczenie („ananke”). Naruszając porządek istnienia, wkracza na drogę konieczności, która wyraża się w zesłaniu na człowieka przez bogów cierpienia („pathos”) i klęski, by poprzez nie mógł zdobyć mądrość („sofrosyne”) – rozwagę, samoświadomość.  

Edyp pojmie ostatecznie swój los. Przechodząc przez cierpienie będące łaską poznania narzuconą mu siłą przez bogów, stając się ślepcem, zacznie widzieć – rozpocznie nowe szlachetne życie.

I tu moja wspólna droga z tobą, mądry Sofoklesie, się kończy, tu, gdzie Edyp wbił w swoje oczy sprzączkę, przychodzi nam się rozstać,  bowiem ty ostatecznie pójdziesz drogą pięknej wiary w zmartwychwstanie Edypa w jego człowieczeństwie. Ja żyję w kraju, w którym,  jeśli zdarzy się „podobna afera” jak w twoim dramacie, władcy „skomlą na kolanach przed potomnością//zachwalają swoje bohaterstwo//i niewinność//oskarżają podwładnych//zawistnych kolegów//nieprzyjazne wiatry”.

Wyobrażam sobie jednak, że kiedy obaj zmęczeni drogą siadamy pod jabłoniami jakże niepodobnymi do siebie, to mimo wszystko jemy jabłka o tym samym smaku. 

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka