Artur Lewczuk Artur Lewczuk
748
BLOG

Milknące głosy

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Kultura Obserwuj notkę 6

 Było to w piątek. Tuż przed wieczorem. Przez okno pokoju, w którym siedziałem, sączyła się jesienna szarość. Rozlewała się swoimi pasami melancholii na biurko, na książkę, którą dopiero co zdjąłem z półki - stare wydanie nowel Bolesława Prusa. Przesunąłem delikatnie dłonią po jej okładce. Spod spopielonych smug kurzu przebiła się soczysta zieleń. Niektóre kartki książki były jakby sklejone żółtym czasem. Zacząłem je rozdzielać. Jedna od drugiej odrywały się jak bandaż od przyschniętej rany. Kilka kartek tak przylegało do siebie, że mogłem je tylko lekko podważyć - żeby ich nie zniszczyć. I wtedy próbowałem zajrzeć od spodu, aby zobaczyć to, co było napisane na drugiej stronie kartki.

Kiedy przerwałem czytanie, zauważyłem, że cisza zrobiła się tak gęsta, że przestałem słyszeć nawet tykanie zegara zawieszonego na ścianie. Próbowałem wyobrazić sobie, co musiał czuć wtedy – w Lyonie, kiedy, słysząc nieustannie dookoła siebie rozmowy o handlu, pieniądzach, kuchni, zabawach, ciągle tęsknił. Myślałem o jego duszy – równinie piasku bez śladu trawy, nad którą niebo jest czarniejsze od kiru. I o tej jego próbie odzyskania nadziei, o jego słowach: „Wrócę ja lepiej do moich śniegów...Tam są inni ludzie, moi ludzie. Oni zrozumieją mnie, ja ich.” A tu? „Tu jest strasznie pusto...”

Dla pułkownika – emigranta, bohatera patriotycznego zrywu niepodległościowego przybycie do Polski było czymś w rodzaju przebudzenia ze snu, zakończenia długiej nocy życia, drogi pełnej udręki i niepokojów, lęków i niespełnionych marzeń. Gdy wyszedł na krótki spacer ze stojącego na stacji granicznej pociągu, zaczęło świtać, na wschodzie ukazał się jasny pasek, który stopniowo wzrastał. Jednak nie zobaczył obrazu, który przez lata przechowywał – rodzimy, polski krajobraz upodobnił się do tego, który widział wcześniej w wielu miastach europejskich, w dzielnicach bez wyrazu, pełnych synkretycznego splątania form wijących się wzdłuż hałaśliwych ulic w paroksyzmie codziennego życia.

Polska wydała się pułkownikowi tak zmieniona, że na nowo poczuł się samotny i obcy w świecie. Rozdzierająca wtedy go żałość była podobna do wiatru, który „płakał jak zbłąkana sierota.”

Pułkownik miał nadzieję, że w ojczyźnie spotka wielu ludzi żyjących dla idei, jemu bliskich, jednak tak się nie stało. Kiedy odwiedził jednego ze swoich dawnych znajomych, ten przyjął go dość chłodno, ale gdy przekonał się, że pułkownik jest niezależny finansowo – ożywił się i okazał mu niezwykłą serdeczność. Podczas wieczornego towarzyskiego spotkania, na które został zaproszony, ten bohater wolności musiał ustąpić miejsca parkietowym bohaterom tańców. I tu toczące się rozmowy, podobnie jak we Francji, związane były z karnawałem, kursami giełdowymi, kobietami. Mówiono, że we wszelkich ludzkich zachowaniach powinna się liczyć tylko „polityka realna”, przypominająca w swym charakterze interes ekonomiczny.

Następnego dnia – w niedzielę - po wizycie w jednym z salonów warszawskich pułkownik dowiedział się od kelnera pracującego w hotelu, w którym się zatrzymał, że szewc stojący wraz synem od dłuższego czasu przed hotelem na mrozie, czeka właśnie na niego. Usłyszawszy, że pułkownik wrócił do Polski, chciał pokazać synowi bohatera.

Zachowanie szewca odmieniło pułkownika, poczuł orzeźwiający powiew, który tak mocno poruszał go wiele lat temu. Pamięć szewca o jego bohaterskich czynach sprawiła, że otworzył się przed nim nowy rozległy horyzont życia bez pesymizmu i rezygnacji. Wstąpiły w niego świeże siły, które spowodowały, że zmartwychwstał.

Pułkownik wiedząc, jakie chęci kierują szewcem stojącym przez długi czas na mrozie pod jego hotelowym oknem, nie zdobył się jednak na to, aby do niego odezwać się. Kiedy później obok niego przechodził, nie zatrzymał się. Nie miał dla niego ani jednego słowa, którym mógłby się z nim porozumieć, a poza tym na ulicy było trochę ludzi.

Z zamyślenia wyrwał mnie jakiś rumor na zewnątrz, jakby ktoś coś przewracał. Odłożyłem książkę. Podszedłem do okna. Z doliny rzeki zaczęła wypełzać stężała mgła. W wychodzącej jakby spod ziemi mgle nie było nic z ujmującej mleczności mgieł porannych - rozcieńczonych światłem słońca. Usłyszałem czyjąś wulgarna mowę, czyjś histeryczny śmiech, a potem straszliwy krzyk. Ale kto krzyczał? Z jakiego powodu? Tego nie wiem. Mgła zdążyła objąć wszystko i pogrążyła cały świat.

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura