Artur Lewczuk Artur Lewczuk
1206
BLOG

Dramat Kasandry

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Polityka Obserwuj notkę 4

 

 Mircea Eliade w swojej książce Święty obszar i sakralizacja świata opowiada pouczającą historię o australijskich nomadach należących do plemienia Aruntów. Wierzyli oni, że ich praprzodek otrzymał od bogów słup „kauwa-auwa”. Słup ów, jak mówił aruncki mit, miał być wykonany z drzewa gumowego i namaszczony przez boga Numbakulę świętą krwią. W czasie swoich wędrówek Aruntowie nie rozstawali się ze świętym słupem. Przenosili go z miejsca na miejsce, a kierunek swoich przemieszczeń określali na podstawie kierunku pochylenia wbitego w ziemię „kauwa-auwa”. Kiedy słup tkwił w ziemi, stawał się osią kosmiczną, wokół której toczyło się życie Aruntów. W ich przekonaniu, sprawiał, że jakakolwiek zajęta przez nich przestrzeń przeistaczała się w uporządkowaną rzeczywistość.

Dzięki słupowi Aruntowie mieli poczucie, że nowy teren przez nich zajęty istnieje w powiązaniu z tym, który opuścili. Za jego sprawą wiedzieli, dokąd mają podążać w swojej wędrówce. Mieli przekonanie, że obrana przez nich droga jest właściwa. Nabierali wiary w stałą łączność z Numbakulą, choć ten był skryty w niebiosach, i wierzyli, że ich świat jest odtworzeniem kosmosu uświęconego przez bogów. Otwarcie ku transcendencji dzięki organizowaniu przez Aruntów życia wokół „kauwa-auwa”, pozwoliło im zdobyć poczucie własnej tożsamości, wspólnoty, umożliwiło zrozumienie sensu życia. Podobno pewnego dnia święty słup został złamany. Kiedy to się stało, Aruntowie popadli w marazm. Usiedli na ziemi w oczekiwaniu na śmierć.

To zdarzenie należy widzieć symbolicznie – zniszczenie świętego słupa na nowo wywołało w nich poczucie chaosu, na nowo przywołało ciemność, sprawiło, że ich wspólnota rozpadła się, stała się zbiorem jednostek niemogących jednoczyć się w działającą sprawnie całość. 

Kiedy myślę o Aruntach i ich „kauwa-auwa”, myślę też o nas, o współczesnych Polakach. Mam nieodparte wrażenie, że jesteśmy w ostatnim czasie świadkami wielu ponownych prób złamania naszego słupa polskości i zastąpienia go totemami, które, przytargane nie wiadomo skąd w postaci kłód grubo ciosanych myśli, próbuje się wbić w naszą ziemię. Raz po raz pojawiają się jacyś „postępowcy”, którzy chcą, żebyśmy tańczyli wokół ich totemów, a  słup narodowej tradycji usunęli, bo „obraża ich uczucia” i jest „taki zmurszały, że aż wstyd”. Ci kapłani nowego wspaniałego świata, idąc pod tęczowymi, błękitnymi czy też czerwonymi sztandarami, pragną poprowadzić Polaków do Kanaanu federacyjnej Europy, do „nowoczesności i niczym nieskrępowanej wolności człowieka”. Chcą zastąpić ideę narodowej wspólnotowości, narodową kulturę, idee chrześcijańskie ideą bliżej niezdefiniowanej panmiłości, ideą skrajnego indywidualizmu, którego granice określa tylko prawo ludzkie stanowione przez tych, którzy mają władzę. Próbują przeorać naszą historię, byśmy już w niej nie mogli znaleźć niczego, co ma wartość spajającą Polaków i rodzącą poczucie słusznej dumy. Chcą, żebyśmy uwierzyli w naszą małość i kajali się przed innymi narodami za winy niepopełnione, jednocześnie prosząc o szanse odkupienia tych win. W każdym bądź razie woleliby, byśmy nie wzrastali na glebie pamięci historycznej, bo dla nich zasadniczo historia jest ziemią jałową. Chcieliby o niej zapomnieć, oddzielić ją od współczesności grubą kreską.Podobno są awangardą polskiego społeczeństwa (świadomie nie używam słowa „naród”, bo oni już na sam jego dźwięk dostają gęsiej skórki) i podobno chcą służyć ojczyźnie, by wywieść  Polaków z domu niewoli ciasno pojmowanej polskości. Wizja celu ostatecznego ich pochodu, jaką roztaczają, to wizja obietnicy Wielkiej Narodowej Fiesty z takim atrakcjami jak zabawa w rwanie Biblii czy zdejmowanie krzyży. 

Wielu Polaków, niestety, ochoczo przyłącza się do WNF, jakby nic nie słyszeli o Aruntach i złamanym „kauwa-auwa”, jakby nie znali mitu o Anteuszu, synie Posejdona i Gai. Anteusz to gigant, którego nie można było pokonać, dopóki dotykał Matki-Ziemi, bowiem z niej czerpał wielką moc. Jednak ostatecznie zginął, kiedy został od niej oderwany. Zabił go Herkules, gdy zorientował się, skąd się bierze siła Anteusza - podniósł do góry i trzymając w powietrzu, udusił. Nas też jako naród próbuje się podnieść. Pewnej części polskiego społeczeństwa to nawet się podoba. Wyniesiona do góry przez „postępową Europę", w poczuciu, że jest teraz na równi z innymi społeczeństwami, wesoło macha nóżkami w powietrzu – że praca, że mieszkanie, że samochód, że karty kredytowe, że hipermarkety, że przyjeżdżają do nas, że nas chwalą, że poklepują, że w końcu dobrze o  nas piszą. To machanie, będące dla jednych oznaką radości, może być jednak tak naprawdę w innym wymiarze oceny zdarzenia oznaką przedśmiertnych konwulsji. 

Pewna część polskiego społeczeństwa, tak jak ci, o których śpiewał Jacek Kaczmarski w swojej piosence Budujcie Arkę, omamiona chórem złożonym z kapłanów nowoczesności nie chce zbudzić się ze snu, dać wiary przeczuciom, nie chce słyszeć „grzmotów burzowych chmur”. Zadufana w swoich przekonaniach, „węsząc łatwiejszego żeru”, śmieje się rubasznie z tych, którzy przestrzegają przed potopem. I pewnie, jak to nieraz bywało, dopiero wtedy, gdy „w ulewie grzmot za grzmotem”, gdy już za późno na krzyk na trwogę, gdy za późno na wyrzucenie z ust pełnych błota mądrej przestrogi, zacznie błagać: „Budujcie Arkę przed potopem//Naszych nad własnym losem łez.” 

Po co o tym wszystkim piszę? Nie po to, żeby wyrzekać na ludzi, którzy zrywają z narodową tradycją, nie po to, żeby im urągać i naśmiewać się z nich tak, jak oni naśmiewają się z tych, którzy nie chcą do nich przynależeć. Piszę po to, żeby powiedzieć o tych, którzy są potomkami Kasandry, o tych, którzy zaniepokojeni losem naszej ojczyzny, wyrażają troskę o nią, przeczuwają na podstawie obserwacji tego, co dzieje się w naszym kraju, nadejście nieszczęścia. Ci ludzie, mający poczucie odpowiedzialności za ojczyznę, często są wyśmiewani za to, przed czym ostrzegają. Wyrażając wątpliwości, zadając pytania, których nie chce słyszeć władza, są posądzani o głupotę, „oszołomstwo”, chęć mącenia w narodowej wodzie. Tak jest chociażby z tymi, którzy nie przyjęli bezrefleksyjnie oficjalnej wykładni przyczyn katastrofy smoleńskiej, tak jest z tymi, którzy sceptycznie traktują korzyści, jakie mają wynikać „z dalszej integracji Polski z Unią Europejską”. W tym, jak są traktowani, jest zawarta historia Kasandry. 

 Dramatyczne życie Kasandry wynikało z tego, że nie mogła wpłynąć na katastrofalną przyszłość, którą widziała w swoich wizjach. Na próżno przestrzegała Trojan przed drewnianym koniem Greków, na próżno zapowiadała klęskę miasta. Nikt jej przepowiedniom nie chciał uwierzyć. Dopiero zniszczenie Troi stało się dowodem na to, że miała rację, ale ta wiedza przyszła za późno. Jak pisał Jerzy Stempowski w jednym ze swoich esejów poświęconych Kasandrze: przestroga profety jest coraz częściej odwrotnie proporcjonalna do posłuchu, jaki może znaleźć u współobywateli. Uwikłany w tę sprzeczność prorok stoi przed swym ludem bezradny, często zrozpaczony. Im pewniejsza jest jego znajomość spraw przyszłych, tym większa samotność. Dzieje się tak, ponieważ na skutek różnych procesów, zwłaszcza związanych z rozwojem środków, za pomocą których ludzie się komunikują, powoli przestają istnieć w świadomości ludzi autorytety. Zastępują je takie figury jak idole, celebryci, popdziennikarze czy poppolitycy.   Niezwykle wymowna jest w tym przypadku opowieść Jerzego Stempowskiego o jego spotkaniu z wybitnym profesorem historii nowożytnej Uniwersytetu Lwowskiego i Warszawskiego - Szymonem Askenazym. Niegdyś darzony niezwykłym poważeniem z biegiem czasu coraz mniej był wysłuchiwany. W ostatnich latach życia stał się zupełnie samotny. Jerzy Stempowski, spotykając się z Szymonem Askenazym, spotkał się z człowiekiem, który gasł w zapomnieniu, bo prawdy, które wypowiadał profesor, były coraz trudniejsze do zaakceptowania przez współczesnych ludzi, bo były „za stare”, nijak nie przystawały do potrzeb ludzi nowego czasu. Współczesny człowiek, tkwiąc zwykle w świecie kształtowanym przez mass media, bezrozumnie ulega procesowi przyjmowania masowego myślenia o świecie. Ludzie coraz rzadziej zastanawiają się nad tym, co ich otacza, zadowalają się szczątkami wiedzy, nie próbują dociec istoty swojej egzystencji. Przyswajając globalne myślenie, kształtowane przez ośrodki informacyjne, zadawalają się kryterium powszechności przyjętego przez nich sposobu rozumowania. Trudno się dziwić, że w tej sytuacji milkną autorytety, że ludzie stają się coraz bardziej głusi na głos Kasandry, która żali się do Apollona: „Dając mi płaszcz proroka, wystawiłeś mnie na pośmiewisko wrogów prawdy.” 

Dzisiaj tłum, rozanielony tym, co dzieje się w naszym kraju, krzyczy głośno, że najwyższy czas, żeby wyrzucić Kasandrę z miasta. Próbuje zedrzeć z niej szlachetny płaszcz i porwać go na strzępy. Naga, odarta z szaty Kasandra wywołuje powszechny śmiech. I tylko patrzeć, jak zaraz tłum zburzy bramy miasta, by je poszerzyć i w radosnym korowodzie wprowadzić do środka miasta konia trojańskiego.  

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka