Artur Lewczuk Artur Lewczuk
2180
BLOG

Ostatnia rodzina?

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Kultura Obserwuj notkę 8

Oto dopiero co zbudowane warszawskie osiedle. Zdzisław Beksiński, jego żona Zofia, jego matka Stanisława i matka Zofii – także Stanisława wprowadzają się do nowego mieszkania. Niedaleko nich na tym samym osiedlu zaczyna mieszkać syn Zdzisława Beksińskiego – Tomasz. Takim obrazem rozpoczyna się film Jana P. Matuszyńskiego „Ostatnia rodzina.”

Beksińscy, opuściwszy Sanok, zasiedlają nowy świat – zarys szkieletu jakichś nadziei, marzeń, miejsce, w którym jest wiele do zrobienia i które można przyozdobić pięknem pracy oraz uczuć. Zdzisław sprawia wrażenie kogoś, kto ma wiarę w to, że nowe miejsce przyniesie jemu i jego rodzinie radość życia. Można pomyśleć, że jest człowiekiem, który podjął próbę budowania życia od nowa, tym bardziej że świat ledwie co wybudowanego osiedla jest właśnie czymś, co zawiera w sobie potencjalność twórczego wysiłku, który należy włożyć, by nadać nowemu światu ostateczny porządek.

W czasie jednej z przechadzek po nowym osiedlu Beksiński próbuje utrwalić aparatem fotograficznym jak najwięcej szczegółów osiedlowej „architektury”. Niczym podróżnik pełen zaciekawienia stara się wtajemniczyć w każdy szczegół nowego pejzażu i dokonać pierwszych wpisów do nowego rozdziału „dziennika życia.” Kamera, która go obserwuje, zakreśla krąg wokół własnej osi tak, że widz może mieć wrażenie, że i on przynależy do świata bohaterów filmu, że jest częścią rodziny Beksińskich. Jednocześnie wydaje się, że to spojrzenie kamery jest także kontrapunktowym komentarzem do tego, co emanuje z duszy ojca Tomasza, jakby pełna współczucia ironiczna polemika z jego wiarą, że szczęście jest tu możliwe.

Zakreślony, wydobyty okiem kamery krąg teraźniejszości nie zawiera świetlistości, on obiektywizuje subiektywne spojrzenie Zdzisława. Spojrzenie oka kamery bowiem ukazuje szarość, ohydę kręgu, w którym znaleźli się malarz i jego rodzina. Jego piekielność objawia się chłodem krajobrazu, brudną bielą śniegu i tym, że wszystko, co w nim jest, to jakieś pospiesznie zlepione prowizorium, z którego nie ma wyjścia. Są w nim co najwyżej przejścia z jednej przestrzeni w drugą, ale w taką samą jak pierwsza, z jednego obskurnego osiedlowego podwórza w drugie nie mniej obskurne.

Zdzisław szybko uświadomi sobie iluzoryczność swoich nadziei. W poruszającej scenie, w której widać go idącego pod parasolem w czasie ulewnego deszczu, brnie przez osiedle piaszczystą drogą, która rozwidla się, a zwieńczeniem tego rozwidlenia jest osiedlowe rondo. Na niedokończonej budowie ronda leżą bezładnie betonowe kręgi. Ten obraz ilustruje sytuację życiową Zdzisława. W przedstawionej w filmie rzeczywistości pójście w lewo czy w prawo to ostatecznie wybór tej samej drogi i jednocześnie nieustanny ruch po okręgu. Nie inaczej jest z Tomaszem, który nie może znaleźć swojego miejsca w życiu, choć paradoksalnie właśnie je znalazł.

Dla bohaterów filmu oazą na widzianej przez nich pustyni życia mogłoby być rodzinne mieszkanie, ale jest ono jednocześnie klaustrofobiczną pułapką i tym samym czymś, z czego wykluwają się egzystencjalne lęki i poczucie osaczenia człowieka przez świat – choć świat Beksińskich to świat bez ludzi. Świat ludzi w świecie, w którym żyją, jest nieludzki i bezludzki. On do nich nie przychodzi i nie szuka z nimi kontaktu. Można odnieść wrażenie, że ludzie w tym świecie są jakby skryci, pochowani. Gdy Zdzisław, nie mogąc się dostać do mieszkania syna, wyważa drzwi wejściowe w obawie, że coś Tomaszowi się stało, nikt z sąsiadów nie wychodzi, żeby zobaczyć, co się dzieje, czy może ktoś potrzebuje pomocy. Korytarz jak był, tak pozostaje niemy i pusty. Jeśli ktoś w świecie rodziny Beksińskich pojawia się, to ktoś taki jak Piotr Dmochowski – marszand, który wietrzy w „przyjaźni” ze Zdzisławem Beksińskim duże korzyści dla siebie. Jego wątek wymownie mówi, że we współczesnym świecie drugi człowiek dla człowieka bywa wilczym dołem i że więzi pomiędzy ludźmi tworzą się najczęściej z egoistycznych powodów. Samotność bywa tu tak wielka, że człowiek jest gotowy przylgnąć, tulić się do kogoś, kto tylko imituje przyjaciela. Wymownie o tym świadczy to, że Zdzisław Beksiński jest gotów wybaczyć Dmochowskiemu, że ten, wykorzystując jego zaufanie, w skandalizujący sposób opisał w swojej książce rodzinę Beksińskich. W myśli o bezduszności współczesnego świata kryje się prawdopodobnie lęk Tomasza przed otwarciem się na miłość. Bardzo jej pragnie, ale jednocześnie boi się jej, bo instynktownie czuje, że rzucenie się w jej żywioł może jedynie człowieka okaleczyć. Mało kto ma odwagę przyjąć na siebie jej ciężar. Poważnie traktujący miłość Tomasz, przekonany że do niej prowadzi długa droga wtajemniczania się w siebie kochających się ludzi, dla jego dziewczyny - Patrycji - jest kompletnym świrem. Jego sposób myślenia o miłości jest dla niej niezrozumiały.

Tomasz ma w sobie kasandryczne przeczucie mającej nastąpić katastrofy świata. Antycypacją tego przeczucia jest katastrofa lotnicza, którą przeżył. Gdy samolot się rozbija, pasażerowie nie ratują siebie nawzajem; każdy myśli o sobie. Tomasz próbuje pomoc uwięzionej pomiędzy fotelami starszej kobiecie, ale zdany jedynie na własne siły, nie uwalnia jej z zakleszczenia. Pasażerowie myślą wyłącznie o tym, by jak najszybciej wydostać się z kadłuba rozbitego samolotu, żeby wyrwać się z matni i wyjść na otwartą przestrzeń, ale w i niej rozbiegają się pojedynczo na wszystkie strony. Nie łączą się. Oszołomieni katastrofą, która się im przydarzyła, kręcą się w kole bezradności, a przecież to w takiej chwili są szczególnie sobie potrzebni, jedni innym powinni pomagać – nic jednak takiego się nie dzieje.

Świat bohaterów „Ostatniej rodziny” to przerażająca otchłań samotności, krzyku, zagubienia, dziwności, bezradności, z wołaniem o czułość. Jest ona tak zdeformowana, że bohaterowie sami nie wiedzą już, czego chcą, w którą stronę mają się zwrócić, by prawdziwie żyć. Wyrazem ich dramatu jest muzyczny lejtmotyw stanowiący interpretacyjne tło świata, w którym żyją Beksińscy (tę samą funkcję pełnią ukazane w filmie obrazy Zdzisława Beksińskiego) – piosenka Moody Blues ze słowami: „W białym atłasie noce nie znajdą snu//Listy ode mnie nigdzie nie dotrą już.”

Nic dziwnego, że oko kamery tu często tylko zerka przez okno na świat zewnętrzny i zaraz szybko powraca do wnętrza mieszkania, jakby w krajobrazie na zewnątrz nie było niczego, czemu warto się przyjrzeć. W ukazanym w „Ostatniej rodzinie” świecie jest tylko obmacywanie się ludzi spojrzeniami, są zaledwie momentalne wzajemne dotknięcia oczu. Tu nikt nikogo nie chce tak naprawdę. Mówi o tym Zdzisław Beksiński, kiedy go filmuje Tomasz: „Pokój to ja mam już sfilmowany, Tomek. Natomiast (…) jestem taki niedopieszczony, jeśli chodzi o moją osobę, o filmowanie mojej osoby. Nikt mnie nie chce.”

Wszechobecnym elementem we współczesnym świecie jest aparat fotograficzny, luneta, kamera filmowa, dyktafon. Nie wynika to jednak z jakiejś szczególnej potrzeby ludzi poznawania świata dogłębnie, raczej odwrotnie – z chęci ucieczki od niego, a jednocześnie wdzierania się niekiedy gwałtem w intymny świat drugiego człowieka. Gwałt dokonujący się poprzez „podglądactwo” tu jest nieustanny. Nic więc dziwnego, że w tym świecie okna ludzkich dusz mają bardzo często szczelnie zaciągnięte zasłony.

Krajobraz najpierw powinien być poznany, przeżyty, zrozumiany, a dopiero potem utrwalony, a w świecie ukazanym w „Ostatniej rodzinie” jest inaczej: najpierw go utrwala się go, i potem co najwyżej odtwarza – jakby człowiek nie chciał w ogóle myśleć o nim, być podmiotem poznającym. Współczesnego człowieka zadawala bycie operatorem maszyny rejestrującej i zapisującej rzeczywistość na jakimś nośniku pamięci – aby tylko nie w ludzkiej pamięci. Ta pamięć nie chce odbierać tego świata, bo on ją niszczy chaosem płynących z niego bodźców, wywołuje w człowieku ból. W takiej sytuacji człowiek myśli, że nie pozostaje mu nic innego jak jedynie być „dokumentalistą” życia, bo jak pojąć coś, co samo w sobie stało się nie do pojęcia?

Klaustrofobiczna przestrzeń bohaterów „Ostatniej rodziny” jest opasana nie tylko murem świata bez serca, ale także murem ideologicznego zniewolenia. Wyrazem istnienia tego muru jest wygląd windy w bloku, w którym mieszka Tomasz – na mijanych przez wznoszącą się windę drzwiach co chwila widać antyreżimowe rysunki, a to napis PZPR zwisający z szubienicy, a to świńską głowę podobną do twarzy Urbana; widać także pacyfistyczne i anarchistyczne symbole. To zapisy wewnętrznych myśli ludzi, które nie są na co dzień ujawniane, bo są nieprawomyślne, choć prawdziwe. W tym świecie człowiek nie może być sobą. Musi za to odgrywać ciągle jakąś rolę narzuconą mu przez polityczny system. Powtarzający się w filmie motyw podróży windą to więc w istocie symboliczna podroż przez wnętrze duszy człowieka i narodu. Obie zdają się być zakneblowane i udręczone, zmuszane do tego, żeby wyrażały się w kłamliwym świadectwie o sobie i żyły podwójnym życiem.

Na ten stan Zdzisław i Tomasz reagują odmiennie i jednocześnie podobnie. Ojciec, broniąc się przed obłędem codzienności, ukryje się pod maską stoika. Natomiast syn będzie przeciwko temu obłędowi buntował się, szarpiąc się bezradnie jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Jednocześnie obaj posłużą się strategią ucieczki: ojciec w świat malarstwa, a syn w świat muzyki. W opozycji do postaw wobec świata, jakie przyjmują Zdzisław i Tomasz, jest Zofia – postać nasycona dobrocią, troskliwością, ewangeliczną miłością okazywaną przez nią raniącemu ją wciąż światu. Ona od świata nie ucieka, nie zamyka się przed nim, lecz przeciwstawia się mu heroizmem miłości i próbami przywracania porządku we wciąż rozsypującej się codzienności. Determinacja, z jaką próbuje składać to, co zostaje rozbite, jest wzruszająca i pouczająca zarazem, ale nie dla Tomasza. On nie wierzy w sens postawy matki, nie ma w sobie jej wiary i mądrości, dlatego tak usilnie wielokrotnie demoluje przestrzeń, którą tylko co uporządkowała Zofia. Robi to, jakby porządek w życiu uważał za coś kłamliwego, sztucznego, coś, co nie ma nic wspólnego z prawdą o świecie. W tym kontekście zrozumiałe jest samobójstwo Tomasza. Film uzasadnia na swój sposób jego wybór i w pewnym stopniu ukazuje postawę Tomasza jako wzór właściwego życia, bo czym ma być, jeśli nie takim uznaniem, pokazanie po śmierci Tomasza jego płyt ustawionych w nienagannym porządku i mających białe obwoluty? Notabene kreacja Tomasza jest słabą stroną filmu. Ta postać jest w filmie najwyraźniej przerysowana, nadto „podkręcona” i tym samym niewiele ona w filmie wyraża, niewiele ma do powiedzenia. Tomasz to ktoś, kto jedynie miota się, odpowiada na świat, histerią o takim natężeniu, że można się nawet go bać. Tomaszowi został tym samym odebrany w filmie głos, a przecież ten Głos, choćby w audycjach radiowych przez Tomasza Beksińskiego prowadzonych, miał bardzo wiele do powiedzenia, był często balsamiczny.

Film „Ostatnia rodzinna” jest historią rozpisaną na 28 lat. A skoro aż na tak długi czas, to można w filmie Jana P. Matuszyńskiego zobaczyć proces przemian, uchwyconych w wymiarze indywidualnego losu i losu zbiorowości, który określa współczesność i zmagania się ludzi z tym losem. To historia bardzo nasza, bardzo polska o dwojakiej wymowie. Z jednej strony film ukazuje awans cywilizacyjny naszej ojczyzny, historię wielkiego wzrostu. Z drugiej jednak strony paralelnie snuje się w filmie druga historia – historia umierania ducha prowadząca do okrutnej zbrodni na ludzkiej duszy, na narodowej kulturze, czego symbolicznym wyrazem jest młody człowiek wyzuty z wszelkich uczuć, który zamordował Zdzisława Beksińskiego. W tym strasznym mordzie jest wielka przestroga i zarazem dramatyczne pytanie o naszą wspólnotową tożsamość, o naszą jedność, nasze podobieństwo. Jest pytanie o sens wartości, na których zaczęliśmy swego czasu budować nasz nowy dom ojczysty. Film prowokuje do refleksji nad naszą rodziną i tą najbliższą, i szeroką; do pytania o to, czy jesteśmy jeszcze rodziną. Rodzi pytania o to, czy możemy jeszcze razem zasiąść do wspólnej wieczerzy niczym święta rodzina. A może pozostaje już nam tylko wielkie łkanie?

Film przyniósł mi smutek. Kiedy jednak wyszedłem z kina i rozejrzałem się wokoło, zobaczyłem, jak niektórzy szli ręka w rękę, serce w serce. Było zamyślenie. Był uśmiech dotykających się oczu. I noc była ciepła.

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura